Jeśli nie znacie historii maskotki koali od której mamy dni koali w domu odsyłam TU. Wczorajszy koala którego uszyłam nieco złagodził tragizm sytuacji...jednak Karolowi ciężko pogodzić się z tym że pluszak rozpuści się w wodzie:/ Karol to dziecko które nie niszczy zabawek ani książek, a jeśli widzi takie coś to mocno przeżywa...a tu sama maskotka się popsuła:/ Wracając do rzeczy;) to kiedy ja szyłam koalę, Karol również pierwszy raz wziął igłę do ręki. Wycięłam mu oczy, nos, uszy i usta - wszystko zgodnie z dyspozycją Karola, następnie sam wymyślił jaki ma być jego koala i wycięłam odpowiedni fragment z polaru. Tyle zrobiłam ja, pomysł plus zszycie wszystkiego to już wykonanie w całości Karola! Rety, ale dumna z niego jestem. Siedział w pełnym skupieniu, i szył, a kiedy nie potrafił sobie z tym poradzić to pytał jak ma to zrobić (niby nic, ale Karol nie pyta, Karol od razu wybucha). A to efekt jego pracy:
Koala w ręce z tasiemki (żeby można było go przywiązać do eukaliptusa;)) ma kwiatka:) Koala jest z polaru, reszta to filc, plus tasiemka i kwiatek wyrwany ze sztucznego bukietu:)
Są już plany na kolejne maskotki:)